poniedziałek, 12 lutego 2018

Starając się dostrzec wolę Bożą ...

W swojej historii życia kapłańskiego miałem dwa dziwne wydarzenia, które wzbudziły u mnie niemałe zdziwienie. Oczywiście w kontekście pozytywnym. Pierwsze wydarzyło się kilka lat temu w Krakowie, a właściwie w Tyńcu w klasztorze u benedyktynów. Mieszka tam bardzo znany zakonnik O. Leon Knabit. Jeżeli ktoś nie zna tej osoby warto się nią zainteresować, polecam. W tym starszym człowieku spotykają się dwie przyjaciółki, które nie wiadomo czemu rzadko spotykane są u większości ludzi: mądrość i pokora.

Po drugim roku kapłaństwa postanowiłem się wyciszyć i naładować swoje akumulatory duchowe. Z tą intencją udałem się właśnie do klasztoru. Otrzymałem mały pokoik z łazienką na poddaszu. Pewnego dnia wchodząc na refektarz ojców i braci benedyktynów zauważyłem Ojca Leona jak siedział przy stole prezydialnym. Po chwili i ja zająłem miejsce naprzeciw niego. Nie dlatego, że koniecznie chciałem się w niego wpatrywać, ale po prostu to było wolne. Starałem się uciekać wzrokiem w różne punkty, chociażby w talerz, byleby nie w niego. Zapewne byłby speszony. Mało, które znane osoby lubią, gdy ktoś ciągle się w nie wpatruje. Po zakończonym posiłku wstałem. Zrobiłem znak krzyża i udałem się w kierunku wyjścia zasuwając za sobą krzesło. W momencie, gdy przekroczyłem już próg drzwi usłyszałem za sobą krótkie powitanie. Odwróciłem się, aby zobaczyć kto mnie zaczepia. Okazało się, że to był on. Zatrzymał mnie boży człowiek, którego bardzo cenie i podziwiam. Tylko nie wiedziałem dlaczego to zrobił. Czego ode mnie mógł chcieć. Nasza rozmowa nie trwała długo. Raptem kilkanaście minut. Jednak była wyjątkowa i zapamiętałem ją do dziś. Mianowicie ten starszy zakonnik opowiedział mi w wielkim skrócie swoją drogę powołania do życia klasztornego. Wtedy czułem, że robi to celowo, aby wzbudzić je we mnie. Przynajmniej tak odebrałem jego słowa:

Również byłem księdzem diecezjalnym i będąc młodym jak Ty, często tu przyjeżdżałem. Różne są drogi powołania. 

No i ten uśmiech skierowany w moją stronę. Może dokonuję zbytniej nadinterpretacji tej sytuacji, ale to moje prawo.

Druga sytuacja miała zdarzenie dzisiaj w Świętej Lipce. Udałem się do sanktuarium, aby się pomodlić. Miałem takie natchnienie. Kiedy już klęczałem w ławce i rozmawiałem z Matką podszedł do mnie pewien ksiądz, którego nigdy wcześniej nie widziałem i zapytał mnie o organy. Nie pamiętam już konkretnie jego pytania. Po chwili zapytał mnie, czy jestem ojcem jezuitą. Ja odparłem, że nie. Jestem księdzem diecezjalnym. Wtedy zdziwiony odpowiedział, że wyglądam jakbym zamiast sutanny nosił habit.

Dwie historie oddalone od siebie w czasie, a jakie podobne. Bynajmniej dla mnie. Czasami sam sobie stawiam pytanie o moją drogę życiową. Dlatego teraz w mojej głowie siedzi tylko jedno pytanie:

Boże, czy Ty chcesz coś mi powiedzieć?

K. M.








Mk 8, 11-13

Słowa Ewangelii według Świętego Marka
Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął w głębi duszy i rzekł: «Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę, powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu».
A zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Współczesny Adam kontra uczeń

  Po jakich słowach rozpoznać współczesnego Adama?  - To nie moja wina! Ja planowałem inaczej. Przecież wszyscy tak robią, a po za tym to ...